Uwaga na marginesie postawy pewnej "noblistki".

 

"Jaka jest różnica między kulturą, a cywilizacją?

Taka, że gdy zdarzy się człowiekowi cywilizowanemu jechać zatłoczonym tramwajem i niechcący nadepnąć komuś na nogę - to grzecznie przeprosi.

Zaś człowiek kulturalny nigdy nie depcze innym po odciskach."

 

Taką anegdotkę opowiadano za czasu mej młodości. Czy jest uzasadniona i kiedy?

Jeśli brać pod uwagę niemiecką myśl społeczną opartą na filozofii Kanta - to tak. Tyle, że Polacy tworzą relacje społeczne na innych zasadach.

Przypomnę.

Kant sferę publiczną rozdzielił na kulturę i to ta część odpowiadająca za ideę współżycia, i na cywilizację odpowiedzialną za techniczne aspekty tego współżycia.

W takiej sytuacji - faktycznie Tokarczuk ma rację, gdyż to ludzie kultury wyznaczają kierunki rozwoju. Zatem książki są nie dla tych "spod strzechy", ale to oni mają dostosowywać się do światłych wskazań osób opatentowanych kulturalnie. Inaczej nie zostaną zaliczeni nawet do adeptów żyjących w blaski "kaganka oświaty".

 

Zupełnie odrębne było spojrzenie na problem polskiego myśliciela - prof. Konecznego. Tu cywilizacją określa się "metodę życia zbiorowego", a zatem obejmuje ona zarówno kulturę jak i aspekt techniczny życia społeczeństwa. Czyli na równi oba te "działy" wynikają z zasad na jakich oparte jest tworzenie  struktur życia społecznego.

Kultura nie wyznacza kierunków, a jedynie łagodzi niektóre aspekty tego współżycia. Stąd znane stwierdzenie, że "muzyka łagodzi obyczaje", a także uprzyjemnia te relacje tworząc kształt piękna, a "piękno - kształtem jest miłości" (Norwid).

 

Konkludując. Tokarczuk i wspierający ją tzw. ludzie kultury - nie rozumieją swej roli, albo też działają w oderwaniu od społeczeństwa i polskości, obciążając przy tym społeczeństwo kosztami swej zdegenerowanej wizji rzeczywistości i "kreacji artystycznej" nie mającej faktycznie związku ze sztuką.

 

I to by było na tyle.