Ostatni etap okazał się najdłuższym, gdyż trzeba było pokonać dwa odcinki w czasie tygodnia.

Tymczasem dopiero w niedzielę dotarła ostatnia osoba – tym razem załogantka. Do niedzieli trwał też jeszcze sztorm; zaczęło się uspokajać dopiero w nocy z niedzieli na poniedziałek.
6 dni (łącznie) w Kagliari – strasznie nas wynudziło i zdegustowało. Ale wyjście zaplanowane zostało dopiero na koło 10.00, aby nie ponosić zbyt dużych kosztów związanych z falą posztormową. Do tego kapitan zadecydował, aby wejść na noc do mariny w Teuladzie (byliśmy tam już), po to, aby dać czas na dostosowanie nowej załodze.
Początek rejsu – jak zwykle dobry – w zatoce mała fala i żegluga baksztagiem, słonecznie, i cieplej niż ostatnio. „Szliśmy” bliżej południowego wybrzeża Sardynii, co osłaniało nas przed i wiatrem, i falą, a także skracało trasę. Do Teulady dotarliśmy pod koniec dnia i już w główkach mariny mieliśmy do czynienia z czymś w rodzaju „białego szkwału”.
Piszę „o czymś w rodzaju”, bo nie było to tak groźne jak zjawisko znane z Mazur kilka lat temu; tu nastąpił gwałtowny „przybór” wiatru – do około 40 węzłów i z krótkotrwałym, rzęsistym, a zimnym deszczem, co rzeczywiście „zabieliło” nasze otoczenie. Ciekawe zjawisko. Po kilku minutach wiatr zmniejszył się do jakichś 15 węzłów.
Kilka słów o warunkach bytowych. Jacht na którym byliśmy, mimo niezbyt wielkich wymiarów, był „kompaktny”. Dwie kabiny dziobowe po dwie koje, a z przodu toaleta z prysznicem. Prysznic w postaci „słuchawki”, ale po zasiędnięciu na sedesie – dawało się skorzystać. Należało jedynie pamiętać o wypompowywaniu wody z podłogi – aby nie przelewała się przez próg.
Należy zaznaczyć jedno – korzystanie z kibelka w czasie pływania ZAWSZE w pozycji „damskiej”, czyli na siedząco; nie ma takiego, który by trafił do sedesu na fali. A i to, nawet siedząc, było się narażonym na podrzucenie do góry. Kiedyś zostałem podrzucony o jakieś 30 cm mimo trzymania się za specjalnie zamocowany po temu uchwyt. To swoiste „uroki” pływania.
Inna sprawa, że przy torsjach – nigdy nie należy tego robić w toalecie. Zawartość może wrócić. Najlepiej pójść na pokład w kamizelce, zaczepić się do lifeliny od zawietrznej i … czekać. Ta czynność, to nic nadzwyczajnego i nie ma się czego wstydzić. Każdy to przechodzi – każdy ma swoją długość fali;-))). Na jachcie jest nawet ujęcie wody pozwalające na zmywanie pokładu…
I jeszcze jedna uwaga tycząca bezpieczeństwa. Pożary na jachtach. Są to równie częste przyczyny utraty jachtu jak kolizje itp. Najczęstszą przyczyną są zwarcia w instalacji elektrycznej; te są prowadzone  ze szczególnymi wymogami, ale i tak wypadki się zdarzają. Niebezpieczeństwo wynika z faktu, iż nawet niezbyt duże źródło ognia powoduje silne zadymienie jachtu toksycznym dymem – przecież jacht jest w pełni szczelny, a zbudowany z materiałów , których istotnymi składnikami są żywice, impregnaty , farby itp.  W efekcie – nie daje się wejść pod pokład i pożar się rozprzestrzenia.
Nasze doświadczenia objęły również i takie zdarzenie. Na szczęście w nikłym zakresie. Akurat miałem wachtę, czyli byłem na pokładzie przy sterze, gdy mój współwachtowy stwierdził, że coś się pali. Dotarł do nas dym z wnętrza jachtu. Reszta załogi była w mesie i kapitan zareagował natychmiast wyłączając zasilanie wnętrza jachtu. Akurat siedział przy desce rozdzielczej więc reakcja była szybka.
Okazało się, że w toalecie dziobowej nastąpiło przepalenie się transformatorka w oprawce świetlówki. Sama oprawka – specjalnie testowana. Podobno taka, że lampka mogłaby świecić pod wodą. Koszt dupereli – 200 EU. I chyba dali jakiś chiński transformatorek. Mogło się źle skończyć. A do najbliższego brzegu było jakieś 100 mil.
No to we wtorek rano wyszliśmy w morze z silnym postanowieniem dotarcia do Alicante z ewentualnym zatrzymaniem się na Balearach (Majorca), ale tylko dla uzupełnienia wody i paliwa. Do przejścia blisko 500 mil i jeśli wiatr wspomagałby – mieliśmy nawet nie zawijać na Majorcę.
 
 
 
Dwa ujęcia zachodzącego słońca. W odstępie kilku minu dwa krótkie filmy z dookólnym ujęcie, też z kilkuminutowym przesunięciem, ale obróciłem aparat i jest do "góry nogami". Podobno nie da się zmienić - czy to prawda? Jakaś podpowiedź?
 
 
Tu - na luzie: i siedzę, i ciepło...
 
 
Nawet złapaliśmy tuńczyka. Starczył na obiad dla całej załogi.
 
 
Sztil
 
 
Dobiliśmy w czwartek raniutko do Majorki - marina w rejonie Colonia de Sant Jordi. Tam, a i na całym wybrzeżu hiszpańskim, było bardzo zimno w okolicach wschodu słońca. Odczuwalne  2-4 st.C.
 
 
 
 
Kilka zdjęć w porcie i i w dalszą drogę. Mamy do przebycia jeszcze około 160 mil.