W Kagliari wymieniana była cześć załogi. Dwaj zmiennicy dotarli dopiero w niedzielę z racji zatrzymania ich na angielskim lotnisku.

Dotarli po blisko dwudniowej podróży i ze zwiedzaniem kilku innych lotnisk na terenie EU. Mocno wk…
Przy robieniu zapasów rejsowych – naszych załogantów jeszcze nie było, w markecie natrafiliśmy na polski produkt wielkości 0,7 l. Uznaliśmy, że czeka nas trudny odcinek (zrobiło się zimno) i jakieś środki wzmocnienia, li tylko z racji medycznych, są potrzebne. 2 butelki – wystarczą, a przecież nie musimy pić – mogą czekać w jachtowej lodówce zwłaszcza, że nowy załogant szarpnął się na whisky.
Stan wzbudzenia przybyłych pod wieczór pozostałych załogantów, na szczęście dożywionych zrobionymi przeze mnie, po raz pierwszy w życiu, mielonymi kotletami – ponoć były bardzo dobre, wskazywał na potrzebę odreagowania. Poszło wszystko, co było i jeszcze zapasy piwa  z baru mariny.
Ja, z racji wieku i kapitan z obowiązku, nie uczestniczyliśmy w pełnym zakresie tego procederu.
Sprawa była o tyle trudna, że na „przelot” na Baleary potrzeba około trzech dni. Tymczasem w niedzielę był jeszcze sztorm, a była zapowiedź kolejnego w tamtym rejonie, który miał przyjść w czwartek. Jeszcze po południu miało to być  6 B, ale już w nocy do 10 B.
Czyli „okno pogodowe” było bez zapasu. Musieliśmy wyjść bardzo wcześnie w poniedziałek, jeszcze przy silnym wietrze. Kapitan zarządził 7.00, ale wymusiliśmy 8.00, aby zdążyć się wykąpać w marinie.
Miłe złego początki, bo na początku płynęliśmy baksztagiem, a w zatoce fala była mała. Po sztormie – słonecznie, chociaż zimno. Tak było do minięcia południowego cypla Sardynii i zmianie kursu na zachodni. Wiatr też zmienił nieco kierunek, czego efektem był kurs pod wiatr i pod fale.
A fala się rozbudowywała do jakichś 2 m, co w amplitudzie daje 4 m. Zabawa przednia. My, stara załoga, trzymaliśmy się dobrze. Jednak „młodym” załogantom chyba coś zaszkodziło; ciężko przeżywali proces oddawania daniny Neptunowi.
Pływanie w takich warunkach jest trudne. Chodzi o sterowanie. Zwykle fala na tak małym akwenie jest krótka, co utrudnia wjeżdżanie na falę, aby na jej szczycie skręcić i łagodnie zjechać. Trzeba  bardzo mocno kręcić sterem i w efekcie są problemy z utrzymaniem kursu. Z kolei ustawienie się bokiem do fali – jest zawsze pewnym ryzykiem dla jachtu.
W tamtej sytuacji dochodziły jeszcze fale krzyżujące się, które sprawiały dodatkowy kłopot.
W efekcie jacht często uderzał w fale, co powodowało zmniejszenie szybkości. Pod koniec dnia fala była na tyle duża, że nasza efektywna prędkość wynosiła około 1 węzła. To podważało sens płynięcia. Zapadła decyzja, że na noc idziemy do najbliższej mariny. I startujemy o 4 rano. Do mariny (Teulada) dotarliśmy koło 20.00. Jakieś jedzenie i spać. A rano kapitan, po konsultacji z armatorem, stwierdził, że  nie ma szans dotarcia do Palmy i będziemy zwiedzali porty  Sardynii.
Zatem, na luzie, dopiero koło 10.00, po śniadaniu ruszyliśmy do Calasetty. Później jeszcze odwiedziliśmy Carloforte, by zawrócić do Kagliari, gdzie znowu, w oparciu o lotnisko, nastąpiła wymiana załóg.
Podobno w tym czasie szedł do Palmy inny polski jacht, gdzie w załodze było trzech kapitanów. Ich info o rejsie jakie zebrał armator mówiło, że ciężko to przetrwali i dobili już w sztormie. My bylibyśmy później, bo nasza prędkość nominalna była z założenia mniejsza o 1 węzeł od ich.
No to trochę zdjęć.
Rzut oka na Kagliari
 
 
Teulada
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
Zwiedzanie miejscowości: Carloforte
 
 
 
W drodze powrotnej do Kagliari też trochę wiało