Już z 10 lat zamieszczam swoje teksty na portalach społecznościowych. Mam więc pewne doświadczenie blogerskie, ale też obserwuję tę scenę „próżności”.

Trochę emfatyczne stwierdzenie, gdyż jest sporo ludzi u których motorem działania nie jest próżność. Niemniej sam fakt publicznego zaistnienia niewątpliwie ten pierwiastek zawiera.
 
Cóż. Nie odbiegam tym od „modelu standardowego” jednak nie ta konstatacja jest przyczyną powstania tej notki. Bardziej refleksja o celach publikacji u kategorii blogerów, których można zaliczyć do poważnych.
Kogo do tej kategorii zaliczam? Na pewno tych, którzy próbują poszerzać perspektywę swych obserwacji i niekiedy nawet proponować jakieś rozwiązanie likwidujące, ich zdaniem, patologie w relacjach społecznych. Oczywiście, muszę zaznaczyć, że jest to mój prywatny osąd zgodny z zasadą, że każdy sądzi wg siebie. Nie ma w tym nic pejoratywnego, a jedynie refleksja.
 
Otóż obserwując „drogę życiową” takich bogerów można dostrzec pewien schemat. Początkowo są to spostrzeżenia tyczące zjawisk patologicznych i bardzo często daje się zauważyć, że znaczącą rolę w ich powstawaniu mają Żydzi.
 
Powstające teksty coraz częściej zawierają ten wątek i koncentrują się na wykazaniu i potwierdzeniu niecnej roli tej nacji. Efektem tej drogi rozwoju jest sugerowanie, że jeśli udałoby się pozbyć tej nacji z życia społecznego wróci normalność.
I niektórzy kończą na tym etapie swoje rozważania, gdyż ich celem staje się taka organizacja, która zablokuje możliwość zajmowania prominentnych pozycji społecznych przez przedstawicieli tej nacji.
 
I tu wtręt. Żydzi poradzili sobie z tym problemem poprzez utajnienie swej roli i obecności, a podsuwając swe kobiety. Mając zaś doktrynę, że Żydem jest się po matce – tą drogą „umieścili” swych przedstawicieli w newralgicznych miejscach struktury. Z czasem zrastali się z innymi nacjami w sposób niemożliwy do rozróżnienia, a biorąc pod uwagę, że zabiegi te dotyczyły głównie elit, to elity były najbardziej indoktrynowane judaizmem. Żydówki są (w młodości) bardzo ponętne, a w relacjach rodzinnych – bardzo dobrymi żonami.

Jeśli mamy do czynienia z osobą autentycznie zainteresowaną naprawianiem świata, to kolejny etap rozwojowy związany jest z doktryną narodową, gdzie bazą wartości jest religia ( w naszym przypadku – katolicyzm).
Znakomita większość blogerów kończy na tym swoje rozważania. Po prostu analiza wszelkich powiązań jest tak zagmatwana, że praktycznie nie jest się w stanie „ogarnąć” całości, a wszelkiego rodzaju „wdrukowania” kulturowe, różnego rodzaju „tabu”, skutecznie blokują  możliwość przebicia tych barier.
 
To spojrzenie ogólne. Indywidualnie występują różne fazy. W pierwszym okresie wydaje się, że samo uformowanie opisu zjawisk wystarczy do tego, że „nieoświecony lud” łyknie prawdę, a jej dostarczyciel zostanie „wyniesiony na ołtarze” i zostanie przywódcą zmian. Niestety, pojawiają się malkontenci i krytycy wskazujący błędy i „dziury” w toku rozumowania, a zainteresowanie publiki nie jest dostatecznie duże. W tej sytuacji część blogerów zmniejsza swą aktywność, a nawet zawiesza blogowanie. Zazwyczaj z czasem wracają, ale już z mniejszą werwą, a ich notki są  krytyką przejawów istniejących patologii i do tego podane w sosie malkontenckim z posypką frustracji.
Myślę, że pierwsze lata mojego blogowania miały właśnie taki charakter, a tą drogą idzie znaczna część co bardziej zaangażowanych blogerów.
 
Cóż. Jeśli chce się iść dalej, to trzeba odrzucić wszelkie stereotypy – zwłaszcza mentalne. Ewangelicznie – chyba jest równoznaczne z „zaparciem się siebie” lub jak kto woli – „jeśli ziarno obumrze, to z niego wyrośnie roślina, która da plon stukrotny”. A jest to poszukiwanie własnej drogi; w ujęciu społecznym – odrębnej drogi rozwojowej.
 
Tymczasem bardzo często ci blogerzy, którzy nie są w stanie poradzić sobie z barierami ograniczającymi, kończą swe „dzieło” apelem o jakąś spójną  koncepcję pozwalającą na „wejście w przyszłość”. Cały problem, że każda taka idea, jeśli tylko zostanie zaprezentowana, będzie przedmiotem zajadłej krytyki z pozycji ograniczeń własnych.
Wydawać by się mogło, że idea Cywilizacji Polskiej powinna znaleźć uznanie przynajmniej w kręgach mieniących się być patriotycznymi. Tymczasem nawet takie ujęcie jest dla tych blogerów niewłaściwe, bo nie jest katolickie, czy też, że nie jest uległe stosownie względem UE, Rosji, czy USA. Te braki bywają, w ich mniemaniu świadectwem antypolonizmu, co jest kuriozalne samo w sobie.
 
Jak zatem oceniam swoje blogowanie?
W sumie bardzo pozytywnie. O ile bowiem jeszcze kilka lat temu samo pojęcie Cywilizacji Polskiej było nieakceptowalne, teraz jest zwalczane, ale nie odrzucane jako twór nieistniejący. Krytyki merytorycznej brak, a to, czym się popisują oponenci jest mało poważne.
 
Ponieważ zaś krytyka pochodzi ze wszystkich możliwych stron – kościoła, orientacji UE, USA, niemieckiej, czy rosyjskiej, ale też narodowej, wskazuje, że CP to rzeczywiście przeciwnik ideowy zagrażający istnieniu wskazanych bytów.

Natomiast największym osiągnięciem jakie sobie przypisuję, to sam fakt, że coraz częściej pojawiają się głosy, iż należy poszukiwać alternatywy systemowej. Tak sądzę dlatego, że jedynie CP może być taką alternatywą. Mam też nadzieję, że świadomość takiej potrzeby, czy wręcz konieczności, stanie się powszechna. Ten czas jest bliski.

I uwaga tycząca deklaracji blogerskiej postawy. W uwadze tyczącej swej postawy p. Zygmunt Wrzodak stwierdza w uwadze kierowanej do jednego z oponentów:
„Husky 08:47:04
Nawet nie znasz pojęcia słowa ,,suwerennosć", gadasz jak ta twoja obleśna ciotka. Chodzi nam o Niepodległość Polski z suwerennym narodem polskim.”

Taką narrację można zaakceptować. Niemniej, w moim przypadku, występuje  potrzeba „szukania kłaka w zupie” jak to ujął mój znany przyjaciel J. Ruszkiewicz; chodzi o określenie, kogo p. Wrzodak ma na myśli pisząc „suwerenny naród polski”.
 
Z tym jest bardzo poważny problem, bo zadziwiająco często Polakami mienią się tacy gostkowie, co to bez mała „przejeżdżali przez Polskę” i to im do oświadczenia wystarcza. A jak już pomieszkali tu trochę, to są Polakami „pełną gębą”.
Czy zaliczacie np. posła Szczerbę do typowych przedstawicieli Narodu Polskiego? A Michnik, Morel, czy Boni?
Wszyscy zaś oni uważają, że mają prawo wypowiadać się jako Polacy.

Nie chcę tutaj rozwijać tego wątku, ale problem istnieje. I nie jest to chwilowe, gdyż już Słowacki napisał wierszyk:
„Szli krzycząc: Polska, Polska.
I wychylił się Pan Bóg z gorejącego krzaka
I zapytał: Jaka?”

Zatem, aby pisać, czy mówić o Polsce, polskości, czy Narodzie Polskim – najpierw należy ustalić, przynajmniej w zarysie, definicje tych pojęć. Bo zbyt łatwo byliśmy w przeszłości manipulowani patriotycznymi hasłami.
To rozróżnienie i rozróżnianie  jest jednym z celów mojego pisania.