Trochę o podziale obowiązków.

 
Konkluzją wcześniejszych notek jest stwierdzenie, że w polskim modelu cywilizacyjnym kobieta jest partnerem i to partnerem odpowiedzialnym stosownie do przyjętego zakresu spraw wynikającym z podziału obowiązków.
Ten podział obowiązków kształtował się naturalnie zawsze dostosowując się do bieżących warunków i cech indywidualnych partnerów. Jednak z czasem ustaliły się ramy, które „przypisano” kobietom i mężczyznom ( z pewnym zakresem płynności). Nie na zasadzie zakazów i nakazów, ale  dobrego obyczaju.
Na tej podstawie kształtowano charaktery i kobiet, i mężczyzn stawiając stosowne wymagania w procesie wychowawczym.
Jak wcześniej pisałem, kobiety są znacznie bardziej emocjonalne i wrażliwe. Ich doznania są znacznie silniejsze niż mężczyzn. Dlatego w procesie wychowania starano się postawić na tłumienie emocjonalności, a nastawienie na realizację celu (cywilizacyjnego), ale bez likwidacji wrażliwości i empatii.
W przypadku mężczyzn – realizacja celu  była głównym zadaniem i wiązała się niekiedy z przezwyciężaniem przeszkód, ale w pewnym zakresie stosowanych środków.
 
Naturalność podziału obowiązków to przypisanie kobiecie ról związanych z prokreacją i wychowaniem dzieci, opieka nad nimi, a więc także nad chorymi (zatem i innymi chorymi i potrzebującymi opieki), czynnościami powiązanymi, a wykonywanymi stale – przygotowanie posiłków,  także formy kulturowe z tym związane.
Łatwo zauważyć, że wszystkie te czynności są związane z miejscem – nie wymagają dużych przemieszczeń. Kobieta jest „osiadłą” w miejscu swego życia.
 
Z kolei mężczyźni są związani z mobilnością i  gotowością do szybkiej zmiany miejsca.
 
Drugi element wiążący się z kształtem Polskiej Rodziny to jej wielkość. Tu również wcześniej zaznaczyłem, że kształtowanie się polskiego modelu było o tyle specyficzne, że w zakres rodzinnych oddziaływań wchodziły osoby „powiązane” także wspólnym życiem w danej zbiorowości.
Tak kształtowało się poczucie wspólnoty. Sądzę, że model „ziemiański” najlepiej to obrazował. Rodzina – to nie tylko najbliżsi krewni, ale także pracownicy ze swoimi rodzinami.
Jaka „wielkość” takiej rodziny?
Można sądzić, że dawniej te wspólnoty tworzyły rodzaj autarkii – czyli wspólnoty zapewniającej realizację większości potrzeb życiowych. Od urodzenia do śmierci. Przy wskazanym podziale obowiązków.
Polskie określenie „Pan”, „Pani” – dotyczy „głowy” tak rozumianej rodziny.
 
Obecnie mamy do czynienia ze znacznie szerszym podziałem ról społecznych. Jest większa specjalizacja, co pozwala na znaczną zmianę zakresu obowiązków. Wydaje się jednak, że rozważając przyszłość – należy oprzeć się na starym modelu.
Tu widać, że poczucie więzi jest sensowne od rodziny (zaczynając od związku dwojga osób powołanego ku prokreacji), do poziomu powiatu, jako struktury, gdzie może być realizowana znakomita część wszystkich potrzeb życiowych.
W ramach tego zakresu organizacyjnego należy szukać modelu „bazowego” rodziny. Oczywiście – model bazowy – to tylko model, gdy w rzeczywistości mogą być jego różne, odmienne, a zazwyczaj „niepełne”, formy.
O ile poprzednio  modelem była rodzina ziemiańska, to chyba oczywiste, że nie da się przywrócić tamtej wersji. Sądzę, że obecnie powinno to być duże gospodarstwo rolne. Duże – ale nie przekraczające 100 ha. Ktoś może zarzucić – gdzie „cham” – ma być wzorem dla społeczeństwa (bo tak się często traktuje rolników).
Otóż nie. Życie na wsi, to obecnie coraz częściej wybór,  nie  konieczność.  Coraz częściej rolnik jest lepiej wykształcony (studia) niż przeciętny mieszkaniec miasta. Już nie mówiąc o „młodych, wykształconych, z dużych miast”, którzy pokończyli studia, które nie dały im żadnej wiedzy – często było to „zapłacenie” za tytuł na prywatnej uczelni o niskiej renomie.
Sądzę, że to ta klasa powinna stanowić „bazową” warstwę przyszłego społeczeństwa. Także dlatego, że właśnie na wsi zachowano najwięcej polskich obyczajów i struktur wspomagających życie wspólnotowe.
 
A na zakończenie przykłady „rodzinnych” postaw etycznych – o takich pisałem w sugestii, że warto wykorzystać pamięć potomków dawnego ziemiaństwa odnośnie społecznych regulacji.
Kiedy zacząłem budować dom „na zadupiu” (wtedy miałem wokół same prawie pola, a rodzina wyśmiewała moją głupotę decyzyjną), czyli w Falentach Nowych, to zdarzały mi się pogaduszki ze starszym sąsiadem pamiętającym czasy przedwojenne; także zapamiętane zdarzenia jakie miały miejsce na dworze Pana Hrabiego w Falentach.
Opisywał mi taką sytuację. Do „Państwa” miał przyjechać jakiś gość. Miał dojechać pociągiem do Dworca Południowego w Warszawie. (Tak, tak – to ja jeszcze pamiętam „ciuchcię” tam jeżdżącą, a tam dojeżdżała ponoć i „duża” kolej. Pan Hrabia polecił, aby stangret pojechał bryczką i przywiózł gościa.
Tymczasem gość przyjechał dorożką, bo „umyślny” się spóźnił. Kiedy więc dojechał „z powrotem na pusto”, został zapytany, dlaczego nie wypełnił polecenia. Ten tłumaczył, że „coś mu wypadło”. Na to Pan Hrabia wziął pejcz i równo, publicznie wytłumaczył nim zależność: „ masz tu wikt i opiekę. Jeśli więc dostajesz polecenie – nie masz prawa mieć innych, ważniejszych spraw. A jak się nie podoba – droga otwarta”.
I druga opowiastka.
Syn „Państwa” obraził bez istotnego powodu jednego ze starszych i dobrych pracowników. Kiedy się ojciec dowiedział – nakazał synowi publiczne, przy porannym rozdziale prac, przeprosiny pracownika z pocałowaniem go w rękę.
„Masz, synu,  wiedzieć, że ten człowiek uczciwie zarabia na chleb. Ma gorszą pozycję społeczną, ale jest naszym bliźnim i człowiekiem takim samym jak my. Nie wolno wynosić się nad innych”.
 
I w zasadzie to tyle w tym cyklu.  Można jeszcze napisać dalszych kilkanaście notek, ale niewiele to zmieni. Myślę, że kierunek został wskazany, a reszta nie ode mnie zależy.
Może tylko na zakończenie pewne porównanie opisanych powyżej sytuacji ze zdarzeniami na tym portalu.
Otóż niedawno „Zorion” odniósł się w sposób nieuzasadniony w sposób ostry do mojej uwagi o „katolikach”. Nie zadał sobie trudu, aby spróbować zrozumieć przekaz. Mitygował go J. Ruszkiewicz, komentarz zniknął, ale bez żadnych nawet przeprosin kierowanych do mnie.
Ta sytuacja jest bliska pierwszej z opisywanych. Czyli, że ktoś sobie coś myśli, coś robi wg własnego rozumienia i uważa, że nie dotyczy go odpowiedzialność za to postępowanie.
Takich ludzi w CP – traktowało się batem. I warto by do tego wrócić, bo ten typ inaczej nie zrozumie.
 
Inna sytuacja, to publicznie postawiony mi zarzut sprzeniewierzenia – przez Lotną. Bez uzasadnienia, a po wyjaśnieniu dopiero enigmatyczne , wymuszone przeprosiny i to jeszcze warunkowe.
Ta sytuacja odpowiada drugiej opowiastce. Nieuzasadnione obrażanie kogoś wymaga bardzo „głębokich” przeprosin. Bez tego – jest to postawa , która eliminuje z grona ludzi przyznających się do polskości.
No, chyba, że jest to potwierdzenie, że kobiety nie powinny zajmować się sprawami publicznymi; „sukienki” w CP nie miały zdolności honorowej (sukienki to kobiety i dzieci, księża i Żydzi, także obcokrajowcy nie rozumiejący polskości).
 
I to by było na tyle.